środa, 3 października 2012

Pomniki NL

Post o pomnikach w Holandii urodził się po trzecim czy też czwartym pomniku , na który natknęlismy się w Holandii.



Woerden,
aż chce się przyłączyć do tańczącej pary, przyłączamy się z uśmiechem,
Jakieś takie zwyczajne , bez obietnicy jeszcze jednego zwycięstwa, całkiem przyziemne , bez zadęcia i gigantomanii, zaraz mówimy do siebie wow!.. i poszukujemy wzrokiem następych...i oczywiście bez trudu znajdujemy, jakże odmienne od tych które możemy zobaczyć w Polsce.
Gouda,
pochwała zwykłej filiżanki, nić pajęczyny łączy postument z ziemią jakby  filiżanka sama w sobie nie była całkiem przyziemna..


Gouda,
całkiem możliwe że jest to sposób na przejście suchą nogą, przypominamy sobie młodość, było że na szczudłach..


Woerden,
 idziemy z kolejowego dworca w stronę starego miasta, spotykamy na cokole panczenistów, czasem zamarzają kanały, wtedy łyżwiarze mają tor do jazdy szybkiej prawie w każdym mieście, łyżwiarstwo jest tu bardzo popularne,


Woerden,
parę kroków za paczenistami jest pomnik gimnastyczki, fajnie komponuje się z wieżami starego miasta, staram się przypomnieć sobie , czy gdzieś na terenach krakowskiej Akademii Wychowania Fizycznego jest coś podobnego,

 
Woerden,
na postumencie męższczyzna który zaprzągł się do barki, po drugiej stronie kanału stolarz wykonujący swoją pracę, obok chyba jego uczeń,
 
Woerden,
 
 Woerden, nie wyszło nam nic z tłumaczenia inskrypcji na cokole, ale siedzimy pod parasolem, pijemy kawę i podziwiamy smukłą parę na cokole,
 

 
 






czwartek, 20 września 2012

Skype w ANBO, Prezentacja nr 2

3 września, w dniu dzisiejszym zaplanowana jest druga prezentacja komunikatora Skype. Trudno mówić o kursie, mamy na to mniej niż dwie godziny i z doświadczenia wiem że to zbyt mało czasu na zapoznanie się z podstawowymi funkcjami Skypa , jednak pełni nadziei na dobrą zabawę opanowujemy krnąbrne laptopy i startujemy. Jan i Piet świetnie sobie radzą, Liesbeth i Jasia starają się pomagać , Internet raz jest po naszej stronie za chwilę robi krok w bok . W dobrych humorach kończymy spotkanie skypowe, do zobaczenia na Skyp`e, do zobaczenia na żywo w Krakowie.


link do albumu

piątek, 14 września 2012

Zielona Farma i Urk

14 września, dzień w którym przyszło nam się pożegnać.

, wpierw jedziemy na farmę produkującą jabłka, śliwki oraz czereśnie - farmer nie używa środków chemicznych, sad jest ekologiczny. Gospodarstwo zatrudnia około 20 pracowników w tym na dzień dzisiejszy 8 Polaków którzy wykonują różne prace- od zbioru do segregacji i przetwórstwa owoców. Stworzono nam okazję do rozmowy z Polakami którzy zbierali w sadzie jabłka, oraz z drugą grupą która segregowała śliwki. Nie przerywając pracy porozmawiali z nami chwilę, przyjechali z okolic Łucka, chwalą gospodarza, zarabiają 8,5 Euro na godzinę, za pokój w sąsiadującej z farmą miejscowości płacą 250 Euro miesięcznie. Wcześniej pracowali u farmera który produkuje warzywa, nie byli zadowoleni, farmer żądał szybszej pracy niż mogli ją wykonywać.
Na koniec spotkania gospodarz podarował nam jakbłka i wytworzone na farmie soki.
W deszczu jedziemy do Urk, nietypowej miejscowości która kiedyś była wyspą, po wybudowaniu tamy przestała być wyspą ,jednak mieszkańcy zachowali niektóre surowe zwyczaje sięgajace średniowiecza.
Deszcz i silny wiatr zmusiły nas do wcześniejszego opuszczenia uroczego miasteczka.
Jutro jeszcze pojedziemy rano na rowerach do Almere Heven, po południu do Almere Stad, później spakujemy walizki i w niedzielę o 8.00 jedziemy z Robem na lotnisko.
Wrażeń mamy więcej niż przewiduje ustawa o wrażeniach, fotek ku pamięci mnóstwo ( jednak masakra..).
Dziękujemy wolontariuszom ANBO z Flevolandu za wiele życzliwości, poświęcony nam czas, i  umożliwienie nam zapoznania się z organizacją ANBO funkcjonującą na nowym polderze i  życiem mieszkańców polderu. Do usłyszenia i zobaczenia .


kliknij fotkę powyżej

Skype łączy ludzi !
cdn bo:
..jeszcze muszę napisać o spotkaniu w domu Els, opisać spotkanie w domu opieki, dokończyć opis wycieczki z Henkiem...i opublikować więcej zdjęć, te które zamieściliśmy traktuję tylko jako zajawki, wstępy do tematów, w planie mam napisać post "pomnikowy", uwielbiamy z Jasią tutejsze rzeżby, plenerowe prezentacje, i pewnie jakiś mały zestaw rowerowy się pokaże, wybrane pojedyncze obrazki publikuję na naszym apeżetowskim facebooku w albumie Przystanek Holandia,

czwartek, 13 września 2012

Z Almere do Emmeroold na ripiene

13 września, czwartek.

 

Dzisiaj gospodarze rozdzielają mnie z Jasią, ja pojadę z Jinse na rowerze ponad 70 kilometrową trasą z Almere przez Lelystad do Emmeloord, Jasia jedzie samochodem do Emmeloord gdzie wpierw będzie uczestniczyć w akcji promowania ANBO, następnie razem z przyjaciółkami holenderskimi robi zakupy żeby przygotować w domu Joke i Clemensa lunch w wersji włoskiej (makaron z pesto i parmezanem, makaron z Gorgonzolą, zucchine ripiene, melon z szynką, daktyle z orzechami i śmietaną, do tego proste włoskie wino...)
Jazda pod wiatr zajęła nam z Jinse ponad cztery godziny, instynkt ? mi podpowiedział żeby wybrać rower  ,z osprzętem XT -żony Jinse- a nie citybika z wypożyczalni ( circa 25 kg). Rower trochę przykrótki i niestety z damskim siodełkiem ( ci co trochę kumają rowerobranie wiedzą jaka jest róznica). Trochę siodełko podniosłem do góry i siedząc raz na lewym , raz na prawym (sorry) półdupku bez przeszkód dotarłem z Jinse do mety, czyli domku w  którym Jasia z koleżankami pitrasiła po włosku. Spotkanie właśnie się rozwijało ku zadowoleniu wszystkich obecnych, potrawy znikały błyskawicznie ze stołu, angielskie rozmowy o kuchni włoskiej i 75 kilometrowej trasie miło wypełniały czas pomiędzy kolejnymi kęsami.
Na koniec Liesbeth wręczyła nam stosowne certyfikaty poświadczające naszą pracę na rzecz ANBO, zostaliśmy też obdarowani licznymi drobnymi upominkami, i z żalem że jeszcze tylko jeden raz się spotkamy, rozstaliśmy się z naszymi sympatycznymi gospodarzami i pojechaliśmy z Els do Almere.

środa, 12 września 2012

Kwiaty motyle i golf

12 września, środa, Emmeloord Nord-Ost Polder.

 
 
 Wcześnie jemy śniadanie, o 9.00 wyjazd do Krainy Orchidei, tysiące przepięknych kwiatów i motyli w zaaranżowanej na stałe dżungli przyciągaja uwagę ..i obiektywy zwiedzających których jest tu sporo,  tego miejsca wcale nie chemy opuszczać, jednak jak mus to mus,  jesteśmy umówieni z naszymi przyjaciółmi holenderskimi na golfa ,



































. Golf to prosta gra od dołka do dołka, jednak już trafienie za pierwszym zamachem w piłeczkę  uznajemy za sukces. Bawimy się świetnie , jest czas na rozmowy, jak to w klubie golfowym rozmawiamy o  milionach euro....które mamy do wydania tylko nie wydajemy bo kryzys...i tak od dołka do dołka toczy się miła rozmowa tylko czasem przerywana rzęsistym deszczem który znika po 10 minutach i gra może toczyć się dalej. Na koniec odczytanie wyników, pochwały achy i ochy oraz jak to w zwyczaju golfistów małe piwo na koszt klubu golfowego ANBO. Gra w golfa jest popularna wśród emerytów holenderskich, członkowie klubu w którym pobraliśmy pierwszą lekcję golfa (Netl Park Pitch Putt Kraggenburg) płacą roczną składkę 200 euro , nie jest to stawka rujnująca budżet holederskiego emeryta,  wszystkie prace związane z utrzymaniem ośrodka wykonują sami jako wolontariusze. Kilka godzin na świeżym powietrzu z umiarkowanym wysiłkiem w trakcie gry w golfa wydaje się być świetnym pomysłem dla utrzymania dobrej kondycji i dobrego zdrowia dla starszych ludzi. W Polsce golf jest traktowany jako sport elitarny dla zamożnych ludzi i pewnie szybko to się nie zmieni, żal.






































poniedziałek, 10 września 2012

Zeewolde

 
 
10 września, jedziemy do najmłodszej gminy w Holandii Zeewolde i miasteczka o tej samej nazwie, króre jest siedzibą gminy i jedyną miejscowością gminy. W planie jest spotkanie z wolontariuszkamu ANBO i wycieczka rowerowa po wydartym morzu terenie. Po porannym krótkim deszczu pokazało się słońce i w świetnych humorach jeździliśmy po terenie gminy na wypożyczonych dla nas rowerach. Bardzo przypadły nam do gustu drogi dla cyklistów ( chociaż prywatnie wolę jazdę terenową), są wszędzie, w świetnym stanie, czasem asfaltowe , czasem betonowe- te z fakturą antypoślizgową , raj dla dla wszystkich dla których rower to coś więcej niż maszyna służąca do jazdy po bułki do najbliższego sklepu. Na zdjęciu nasza przyjaciółka Elly, którą znam już z jej pobytu w Polsce, jedzie na końcu małego peletonu, jednak zazwyczaj pedałuje na czele , jej rower ze wspomaganiem elektrycznym pozwala jej pokonywać długie dystanse bez wyraźnych oznak zmęczenia, nasza przewodniczka Ally prowadzi  w dobrym tempie, musimy się z Jasią pilnować żeby nie zostawać w tyle (no bo te fotki, te rozmowy w trakcie jazdy o potrzebnych w Polsce ścieżkach rowerowych), jednak bez problemów jeździmy w jednej grupie w całkiem przyzwoitym jak na miejskie przecież rowery tempie.



















niedziela, 9 września 2012

Almere accommodation


Z nowym dniem nowe nadzieje, w Almere apartament na wodzie sprawia od wewnątrz przyzwoite wrażenie, może to jest spore nadużycie z mojej strony że używam słowa apartament, jest to budka na wodzie, w środku czysta, wreszcie jesteśmy po dwóch tygodniach sami ze sobą wieczorem co uznajemy za spore osiągnięcie biura zakwaterowania ANBO.
Może trochę przesadziłem że jesteśmy sami, w budce fruwa sporo komarów i bliżej mi nie znanego, innego latającego drobiazgu, ostatnie upały w Holandii spowodowały że w budce jest dość ciepło, szczerze powiedziawszy nawet bardzo ciepło, tak na oko będzie ze 30 stopni , jest air- condition to znaczy da się otworzyć okno, jednak na zewnątrz tego co lata jest więcej niż wewnątrz, a z fizyki wiem że wszystko co lata ma tendencję do wyrównywania poziomów, może trochę pokręciłem z tą fizyką , ale wolimy nie włączać aira.  Jasia tymczasowo zrezygnowała z przyodziewku jakiego, w kraju tolerancji obyczajowej myślę że nie każą nam dopłacić za taką ekstrawagancję. Trochę się dziwimy że nie wyposażają swoich airów w zwyczajne siatki, taka siatka mało pobiera prądu albo nawet całkiem nie pobiera ( trochę w tym upale miesza mi się futurologia z ekonomią , a nawet z wiedzą o elektryczności ale to chyba zrozumiałe…)
Dzisiaj jeszcze bardziej podziwiamy hotelarstwo holenderskie, mam tu do pracy taki stolik z litego drewna, tak na oko około 60 cm średnicy stolik jest całkiem obrotowy i nachylony pod takim kątem w stosunku do poziomu , że okulary i coca cola jeszcze nie zjeżdżają, ale laptop już trochę zjeżdża...nawet całkiem chciał odjechać ale uratowaliśmy przyjaznego nam devica,  tym razem na szczęście. Całkiem możliwe że w przyszłości (future) bliżej nieokreślonej, jakiś normalny stolik do pracy w naszej kanciapie zawita, doświadczenie z Goudy każe nam powatpiewać w takie niezwykłe wydarzenie.
Od następnego tygodnia zapowiadają ochłodzenie.

Poniedziałek 10 września, godzina 17.00 ,
 sympatyczny młodzieniec puka puk puk do drzwi naszego locum na wodzie , ma ze sobą normalny stolik na czterech nogach, taki zupełnie zwyczajny mebel dla zwyczajnych ludzi, nasze dwutygodniowe przeszło starania o stolik mogący służyć do pracy pro publico bono zostały uwieńczone sukcesem, szkoda jedynie że musieliśmy poświęcić nasz przecież wspólny czas  tak prozaicznej sprawie jak walka o miejsce do pracy dla wolontariusza,
.... miejsce o powierzchni  około jednego metra kawadratowego...

Thanks Elly!

 

I amesterdam

Sobota 8 września, wolną sobotę przeznaczamy  na wolny Amsterdam.


 Upalna (! )wrześniowa sobota przyciąga na amsterdamskie kanały, ulice, place, skwery , do muzeów, barów i kawiarni i gdzie kto lubi, całe rzesze turystów, przyciągnęła też nas chociaż w planie był Amsterdam bez względu na pogodą, no udało się nam w pełnym świetle słonecznym popłynąć kanałami Amsterdamu, żeby dotrzeć koło południa do Muzeum Van Gogha. Fotkę widoczną powyżej Jasia pstryknęła mi trochę na zapas, powinna być wykonana po wyjściu z muzeum, no ale odlotów spodziewaliśmy się tak czy siak...

Dla potrzeb dworca kolejowego Holendrzy zbudowali wyspę, tuż przy dworcu na turystów oczekują stateczki wycieczkowe, jednym z nich wyruszamy zwiedzać Amsterdam.



 
Płynąc kanałami Jasi mała cyfrówka nagrzewa się szybko od robionych zdjęć, tamaty są dosłownie z każdej burty (moja karta pamięci została w laptopie, sklepy oferują karty od minimum 4GB HC, mój aparat obsługuje karty 2 GB bez HC- ot, starość w wersji digital..)
 
 
 Holendrzy nie boją się czerwonego... co widać poniżej,
 
 
 

 
Fotografowanie z poziomu kanału ma swoje dobre i złe strony, oprócz budynków, wszystko co ma się znaleźć na fotce jest ruchome, do brzegu przycumowane są wszelkiej maści urządzenia pływające które mają wplyw na ogląd tego co widać na brzegu. Poniżej budynek opery, a na kolejnym obrazku słynne Nemo.
 
 
 
 


obelisk upamiętniajacy śmierć blisko 80 tysięcy osób narodowości żydowskiej, wywiezionych przez nazistów do obozów smierci

Bazar nad kanałem, można tu kupić prawie wszystko i wypić niezłą kawę.
Na wszystkich bazarach w Holandii można kupić potężne łancuchy do zamykania rowerów. Rower bez zamknięcia często ląduje w kanale lub zmienia właściciela..


Młodzińcy przytaskali kanapę przed Hermitage, wzbudzali średnie zainteresowanie.


Amsterdam bywa też mniej odlotowy ale i owszem, kilmatyczny jest z każdej strony.

piątek, 7 września 2012

Spotkanie w oddziale ANBO GEWEST ZUID- HOLLAND

6 września , czwartek

Jedziemy z Liesbeth do  jednego z oddziałów ANBO w Rotterdamie, właściwie jest to parę kilometrów za Rotterdamem. Cel jest jasny , zapoznać się z działaniami lokalnego oddziału ANBO na rzecz seniorów mieszkających na tym terenie i podzielić się naszymi doświadczeniami w nauczaniu seniorów obsługi komputera i wyjaśnienie dlaczego z naszego punktu widzenia jest tak ważne nauczenie starszych ludzi obsługi programu SKYPE. Wolontariusze ANBO uważają ,że latwiej jest przekonać starszych ludzi w Polsce do używania SKYPE gdyż są u nas spore odległości miedzy miastami i wioskami, staramy sie im wyjśnić że dystans nie ma tu takiego wielkiego znaczenia a główną zaletą SKYPA jest możliwość używania kamery wideo w trakcie rozmowy oraz równie ważna możliwość pokazywania sobie ekranu w celu nauczania siebie wzajemnie osób które tego komunikatora używają. Szybki lunch i zadowoleni wracamy do Goudy.



 

środa, 5 września 2012

Jak wolontariat to wolontariat


05. 09 środa
 Zapiski podczas śniadania przed wyjazdem do Almere.

Od rana korzystam z translatora Google, już nie są nam obce angielskie słowa:  enduro, plug in the bath, surviwal school, unfortunately, campsite. Lis chciała z nami dzisiaj na temat naszego locum porozmawiać, to musimy się trochę przygotować. Wymienione słowa rzadko się spotyka na podstawowych kursach języka angielskiego. Człowiek musi się uczyć całe życie, żeby jako tako przetrwać…( wczoraj kupiliśmy sobie (tanie!) dwa białe ręczniki w supermarkecie, nasze przywiezione z Polski (przyzwyczajenie demoludowe) straciły trochę swoją ważność, a w przydatność szaroburych ręczników dostarczanych do wspólnej dla sześciu osób łazienki trochę ośmielamy się wątpić ( no mamy takie zboczenie i już, sorry )
 Podziwiamy codziennie koleje holenderskie, nawet nie sprawdzamy o której odjedzie pociąg do Woerden , następny jest za chwilę. Po powrocie wczoraj z Woerden (siedziba ANBO)                               pomyślałem, że w  jednej kuchni przeznaczonej dla kilku nieznajomych sobie osób, trudno ugotować wszystkim obiad w zbliżonym czasie ( a wpierw wyszarpać składniki z przyciasnej lodówki), każdy chce mieć dostęp do kuchenki właśnie o 19.00, koleżanki studentki coś szybko sobie przygotowują i wychodzą poza „obejście” zjeść kolację, Jasia robi sałatkę, ja próbuję usmażyć kawałek mięsa (mięso będzie twarde niestety), jemy w jadalni-sypialni gospodarza domu a w kuchni pitrasi kolega student holenderski, za chwilę wraca z pracy kolega student-chwilowo robotnik niemiecki na budowie w Holandii. Dzisiaj sympatyczny gospodarz zameldował że wybywa z domu na noc,  świetnie bo będę mógł używać wieczorem swojego laptopa w jadalni (a i opóźnienie w dostępie do porannego prysznica może się tylko zmniejszyć...bo do tej pory tylko się zwiększało) w której rozkłada na podłodze wieczorem swój materac do spania nasz przemiły gospodarz, rano wystarczy trochę poczekać aż pan Bed&Breakfast zwinie z podłogi swój majdan klasy Bed i jadalnia for Breakfast znów staje się ogólnie dostępna (jaka oszczędność , wow), mogę włączyć kompa i odrobić zadanie domowe, znaczy dokonać nowego wpisu na blogu, wrzucić jakieś foto na Facebooka, przygotować się do nowych światłych zadań wolontariackich, które bez wątpienia pozwolą nam na obalanie stereotypów, a przecież z tego powodu zdecydowaliśmy się oddać dobrej sprawie swój wolny czas i zapoznać się z pracowitym i niezwykle oszczędnym narodem holenderskim. Przedwczoraj w czynie społecznym- jak wolontariat to wolontariat- uczyłem przez trzy godziny naszego miłego Arie z Bed&Breakfast jak posługiwać się Skypem i Facebookiem. Uczenie i uczenie się przez całe życie to jest to z czym tu przyjechaliśmy.

wtorek, 4 września 2012

WAVE

4 września wtorek
 


Wczoraj wieczorem Jasia upiekła w piekarniku torta di riso, włoską potrawę która ma stanowić część jutrzejszego lunchu w ANBO w trakcie spotkania grupy multikulturowej, mamy grać w WAVE a nastepnie zjeść luch przygotowany przez nas. W skład lunchu będzie wchodzić jeszcze melon z szynką oraz daktyle nadziewane orzechami włoskimi dekorowane bitą smietą, żeby docenić smaki włoskiej kuchni potrzebna jest odrobina Chianti.
Pedro - Hiszpan mieszkające w Holandii- gdy zobaczył składniki ochoczo zabrał sie do pomocy, dzielnie rozcinał daktyle i wypelniał je orzechami, odrobina śmietany i gotowe, zaraz do pomocy dołączyła Juanita z Surinamu Pedro również ochoczo otworzył wino i po chwili zaczęliśmy grać w WAWE ( wersja ANBO)

 
 
 
cdn